Pozostaje zatem pytanie, czy istnieje jakaś alternatywa do ukazanych alternatyw?
Odpowiedzią na to pytanie jest Ewangelia. Tylko z perspektywy pośmiertnej wieczności mamy możliwość stawienia czoła wyzwaniom jakie niesie tymczasowa doczesność. Z jednej strony doceniając to kim jesteśmy, naszą rodzinę, małą i tą większą ojczyznę, z drugiej zaś nie pokładając w tym wszystkim ostatecznej nadziei ponieważ okazuje się ona często płonna i podatna na wstrząsy. Z tego powodu wezwanie apostoła Pawła z Listu do Filipian pozostaje aktualne na każdej szerokości geograficznej i stanowi prawdziwe wyjście awaryjne.
Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa, który przemieni znikome ciało nasze w postać, podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą, którą też wszystko poddać sobie może.
List do Filipian 3:20-21
Ta pierwsza alternatywa, chociaż niejednokrotnie niełatwa, szczególnie jeżeli nasze zasoby wydają się być skąpe, może ostatecznie doprowadzić nas do miejsca spełnienia się, przekonania o zrealizowaniu swojego potencjału i przekazania pałeczki kolejnym pokoleniom. Pisząc te słowa nasunęły mi się przypowieści Jezusa, w których niejako odnosi się do dwóch zagrożeń związanych z tą postawą. Pierwsza pochodzi z Ewangelii wg Mateusza 25:14-30, w której brak świadomości wartości otrzymanego dobra, lub też nie docenienie go, może doprowadzić do przeciwnego naturze działania, które zamiast pomnażać to, co się otrzymało, ogranicza się jedynie zachowaniem punktu wyjściowego. Coś na podobieństwo – jeśli stoisz w miejscu to się cofasz, bo świat idzie do przodu.
Druga przypowieść z Ewangelii wg Łukasza 12:16-21 opowiada o bogaczu, który postępuje zupełnie odwrotnie niż sługa z poprzedniej przypowieści, on nieustannie inwestuje i pomnaża. Pomimo tak skrajnie różnych postaw łączy ich jednak ograniczona perspektywa sprowadzająca się do tego co tu i teraz oraz egocentryzm, który w pierwszym przypadku paraliżuje przed działaniem, a w drugim wprawdzie popycha do działania, ale skupione jest ono jedynie na samym sobie. Skutek jest taki, że obydwaj bohaterowie tych przypowieści rozmijają się z celem swojego istnienia.
Ci co mnie znają poświadczą zapewne, że do znudzenia zwykłem powtarzać, że to, co najbardziej nas kształtuje przychodzi spoza nas. Weźmy na ten przykład miejsce i czas naszego urodzenia oraz nasze genetyczne uwarunkowania.
Wszystko to dostajemy niejako w spadku, nie mając na to żadnego wpływu i ograniczoną możliwość zmiany, przynajmniej w początkowej fazie naszego rozwoju, która to z kolei w świetle badań naukowych ma zasadniczy wpływ na to kim jesteśmy.
Kolejną rzeczą, którą zwykłem powtarzać, a która ma tendencje wracać do mnie jak bumerang, jest stwierdzenie, że chociaż na wiele rzeczy nie mamy wpływu, to zawsze mamy wpływ na to w jaki sposób się do nich odniesiemy, jak na nie zareagujemy. Podobnie i tutaj możemy z pokorą przyjąć to, co zastaliśmy i podjąć wysiłek, aby wykorzystać to jak najlepiej się da dla dobra swego i innych (czy kolejność jest prawidłowa to temat do dyskusji na inny raz) lub też stanąć przysłowiowym okoniem w poszukiwani bardziej zielonej trawy za płotem.
Ta druga alternatywa może doprowadzić do niewdzięczności, rezygnacji, zgorzknienia, swoistego duchowego samobójstwa, a wśród tych, którzy zazwyczaj trzymają się z dala od chrześcijańskiego światopoglądu ze względu na wyznawany ateizm, do podjęcia próby wyprostowania swego życia przy pomocy okultystycznych praktyk z włączeniem systemowych ustawień Hellingera. Zdaję sobie sprawę, że stosuję pewne uproszczenia, a życie jest o wiele bardziej złożone i tragiczne w swym wyrazie i nie da się skroić prostej recepty dla wszystkich, ale z drugiej strony świadomość problemu może skierować nas ku rozwiązaniu.